Filipiny – tutaj wszystko się zaczęło

Spektakularny zachód słońca spotykający się z oceanem w czułym uścisku przypomina zsynchronizowany taniec kochanków. Tafla turkusowej wody z lekkością unosi specyficzne trimarany, które płyną z turystami w poszukiwaniu egzotycznych wrażeń. Rajskie plaże błogo zapraszające do leniwego odpoczynku w towarzystwie pochylonych palm i gorącego uścisku słońca. A wszędzie rozpływa się magia orientu kultury azjatyckiej, jakże gościnnej i serdecznej. Taki obraz reminiscencji z Filipin pozostał we mnie do dnia dzisiejszego.

Filipiny to kolejna perła, która stała się moim pragnieniem, a w efekcie celem. Chciałam ją zawiesić na moim naszyjniku wojaży i móc delektować się pięknem wspomnień. Sądziłam, że będzie to tylko magiczny epizod, którego wspomnienia zostaną wyblakłe przez siłę czasu. Stało się jednak inaczej. Silne emocje do tego miejsca są siłą sprawczą do tego, aby zapakować walizkę i ponownie pognać na drugi kraniec świata, żeby spotkać się z moją filipińską przyjaciółką Jen.

13407225_1117503458320748_1081801349708932260_n

Dlaczego akurat Filipiny?

Kontynent azjatycki dotychczas był mi znany mi z takich miejsc jak Chiny (Pekin, Xian, Shenzhen, Szanghaj), Hongkong i Singapur. Szczególnie Chiny poznałam od środka poznając tamtejsze zwyczaje i jakże odmienną od naszej kulturę. Kolejną perłą kontynentu azjatyckiego był Hongkong często określany azjatyckim Nowym Jorkiem. W Chinach i Hong Kongu byłam kilkukrotnie, dlatego zamarzyłam o nowym kierunku moich wojaży.

Marzenia się spełniają trzeba w nie tylko wierzyć, a szczególnie wtedy kiedy przekracza się magiczną granicę w swoim życiu. To były moje  40-te urodziny. W prezencie wręczono mi przepiękne zdjęcia, na których przedstawiony był ten egzotyczny kraj. Zielone palmy leniwie chylące czoło nad piękne plaże i turkusowe lustra wody odbijające smukłe sylwetki palm kokosowych. A na wodzie śmiało kołysały się nietypowe łodzie tzw. trimarany. Nie zabrakło też podwodnej egzotyki z rekinem wielorybim w roli głównej. Jego monstrualne wymiary (nawet 5-7m) nie ograniczają gracji w stylowym i powolnym pływaniu pod wodą. Oglądanie tych zdjęć było jako kolorowy festiwal emocji. Co chwilę włączał się inny guzik wrażeń. Wtedy dotarło do mnie, że właśnie otrzymałam bilet, który stał się przepustką do poznania kolejnego serca kultury azjatyckiej.

Safari nurkowe na Filipinach

Głównym zaś celem tej wyprawy było safari nurkowe i eksploracja podwodnych bogactw. Sześciodniowe safari VISAYAS rozpoczęło się w Moalboal – Cebu, a zakończyło w moim ulubionym miejscu Sipalay. Każdego dnia byliśmy w innym miejscu aby móc podziwiać jakże odmienne podwodne cuda.

W planie wyprawy dla chętnych było zwiedzanie lokalnych wyspy oraz wycieczka do wodospadu Tumalog Falls. Podczas nurkowań można było podziwiać kolorową faunę morza i delektować się jej urokiem. Spotkałam tam całą gamę kolorowych rybek, zadziorne mureny, żółwie, które niefrasobliwie rozrzucały swoje jedzenie, zwinne węże morskie, ogniste skrzydlice i wiele innych egzotycznych stworzeń. Największym emocjonalnie przeżyciem było bardzo bliskie pływanie z rekinami wielorybimi. Te monstrualne rekiny żywiące się planktonem bardzo chętnie pływają z nurkami. Przypomina to ekscytujący taniec podwodny, w którym raz prowadzi rekin, a potem nurek. Można tak z nimi bawić się, tańczyć i cieszyć.

Trimarany pływające na Filipinach nie są kwintesencją luksusu, a raczej definiuje je prostota. Nie zawsze jest ona tożsama z wygodą. Czasami zastanawiam się czy w ogóle istnieje tam jakiś odgórny nadzór kontrolujący stan łodzi. Są one często „nadgryzione” zębem czasu i zaniedbania wynikającego z ich eksploracji. Zapewne wygodniejszą formą relaksu będzie nocleg na brzegu morza w klimatycznym resorcie niż w pseudo kabinach przypominających ciemne i klaustrofobiczne norki. To wszystko rekompensuje jednak pozytywna aura emanująca od filipińskiej załogi. Filipińczycy są niezwykłe sympatycznymi osobami. Są bardzo gościnni i otwarci na nowe relacje. Pokazują wielką radość w przebywaniu z turystami, nurkami i zawsze uraczą Cię uśmiechem. Nie szukają korzyści w relacjach, a kierują nimi szczere zamiary. Są dumni z tego, że mogą mieć przyjaciela w innym porcie na świecie. Generalnie Azjaci są nacją, która przejawia wiele serdeczności wobec swoich podróżniczych przyjaciół, a Filipińczycy są w tym naprawdę cudowni.

lodz-zaloga

Safari nurkowe Cebu – Sipalay

Safari nurkowe zaczęłam na wyspie Cebu, a fale niosły nasz trimaran do miejsca docelowego Sipalay, które leży na wyspie Negros. W czasie safari zatrzymywaliśmy się w różnych miejscach i schodziliśmy z łodzi aby podziwiać uroki lokalnej przyrody. Wąwozy, kaniony kreowały klimatyczną aurę dziewiczego raju. Spacer pośród soczystej zieleni, rwących strumieniach i w asyście dumnie patrzących palm rysował iście bajeczny  klimat. W moich wspomnieniach utkwił bajeczny wodospad Tumalog Falls. Znajduje się on niedaleko Oslob. Ten obraz pozostanie na zawsze w mojej pamięci. Dlaczego? Bo lubię piękno narysowane przez przyrodę. W obliczu takich dzieł aktywuje się u mnie dusza romantyczki, która delektuje się smakiem tych cudów. Patrzyłam na monumentalne skały, formacje kamienne, które otulała egzotyczna zieleń. Czasami te kamienne twory ukształtowane były na wzór płaskich półek ułożonych kolejno po sobie. Woda spływająca z góry uderzała o kolejne piętra skał rozpryskując się na różne strony. Wyglądało to jak rozbrykana bryza. Ujście znajdowała na dole w źródełku, którego boskość turkusu połączona z głębią szmaragdu sprawiała, że czułam się jak bohater w epizodzie egzotycznej baśni.

Tak poznałam Jen…. nie wiedziałam, że…..

Jen była naszym aniołem stróżem na łodzi, który dba o to, abyśmy zawsze otrzymali na czas posiłek, służyła nam swoją pomocą i życzliwością. Dbała o naszą wygodę i dobry humor. Pamiętam jak wychodziłam z wody po nurkowaniu to czekała już z butelką coli dla mnie. Nie wiem dlaczego, ale miałam u niej szczególne względy. Pamiętam jak któregoś dnia morze było bardzo wzburzone, a fala niesfornie rzucała trimaranem. Położyłam się na górnym pokładzie, aby przespać to nieznośne bujanie. Podczas tej drzemki wiatr razem z bryzą morską schładzał mnie dodatkowo. I wtedy poczułam jak ciepło miękkiego kocyka otula moje ciało. Zerknęłam jakby z półsnu, a to Jen okryła mnie swoim osobistym kocykiem. To było takie słodkie. Inna sytuacja, w której wyraziła swoją sympatię do mnie była związana z jedzeniem. Do dzisiaj z uśmiechem na twarzy wspominam tę historię. Nadeszła pora obiadowa. Wszyscy nurkowie mieli zebrać się na dolnym pokładzie, aby zjeść obiad. Na stole czekały już talerze z gotowym, pachnącym posiłkiem. Wówczas kolega nurkowy Ben usiadł na moim miejscu. Jak zobaczyła to Jen to wzniosła larum sprzeciwu i przesadziła go w inne miejsce. Sytuacja ta wyglądała bardzo komicznie, bo Jen jest niewielkiego wzrostu, a Ben był monstrualnej postury Anglikiem. Ta mała dziewczynka w obronie mojego talerza z gulaszem dosłownie krzyczała, i z wielką determinacją przesuwała tego wielkiego mężczyznę. Największą salwę śmiechu wzbudziła zdziwiona i przerażona mina dużego Bena. Wtedy przypominał Shreka kiedy przewracał tymi wielkimi oczami naokoło dużej, ogolonej głowy. A wiecie dlaczego Jen tak walecznie broniła mojego talerza? Bo gulasz, który się na nim znajdował był dla mnie wybrany. Podczas gdy wszyscy otrzymali różne kawałki, także te tłuste ja mogłam delektować się samymi chudymi. Otrzymałam danie z osobiście wyselekcjonowanym przez Jen gulaszem. Powiedzcie sami, czy to nie było miłe? 🙂

Z Jen poznawałam się każdego dnia. Uwielbiałyśmy uśmiechać się do magicznych zachodów słońca, jakie są na Filipinach. Poznawałyśmy się przez częste rozmowy, żartowałyśmy z załogą. Jesteśmy dwiema podobnymi duszami na odmiennych słońcach. Przyjaciółkami na krańcach świata. Wtedy nie wierzyłam, że nasza relacja może przetrwać do dnia dzisiejszego. Sądziłam, że po moim powrocie wszystko ulegnie naturalnemu rozproszeniu. Tak się nie stało, a jeszcze bardziej utrwaliło. Dzisiaj jadę do Jen już trzeci raz.

Zachody słońca perłą Filipin

13339548_1111641262240301_9093360160646386850_n

Zachody słońca na Filipinach są jak piękny obraz narysowany przez kreatywną naturę. Podczas tego krótkiego spektaklu możesz zachwycać się widokiem stapiającego się jaskrawego słońca z zadumaną wodą. A tłem dla tego przedstawienia jest rozświetlone niebo skąpane w żółtej i czerwonej poświacie. Spektakularny zachód słońca spotykający się z oceanem w czułym uścisku przypomina zsynchronizowany taniec kochanków. To metaforyczne ujęcie ma pokazać pełną harmonię nieba i wody połączoną złotymi nićmi rozpromienionego słońca. Egzotycznym akcentem dla tego obrazu są trimarany kokieteryjnie kołyszące się na wodzie i pochylone palmy skąpane w blasku zachodzącego słońca.

Koniec safari i pora na odpoczynek

Kiedy safari dobiegło końca, łódź zakończyła swój kurs w miejscowości Sipalay. Tam pozostałam jeszcze dwa dni stacjonując w sympatycznym domku z widokiem na egzotyczne morze. To była błoga sielanka móc delektować się szumem kołyszącego oceanu nasłuchując zbliżających się kroków z werandy domku o nazwie „Whales shark”. To były różne zwierzęta zamieszkujące małą dżunglę okalającą domki. Wszystkiemu towarzyszył akompaniament odgłosów gekonów biegających z zewnątrz po domkach. A wysokie palmy kokosowe z zadziorną ciekawością zaglądały na werandę mojego azylu. Do dziś pamiętam tę egzotyczną scenerię. Zapisałam ją w katalogu moich wspomnień.

Wizyta w domu Jen

Jen zaprosiła mnie do swojego domu zamierzając przedstawić swoją rodzinę i otoczenie. Droga do jej gospodarstwa domowego prowadziła na wysoką górę poprzez alejkę palm i innej egzotycznej zieleni. Co jakiś czas mijałam uśmiechniętych Filipińczyków, którzy co chwilę witali mnie serdecznym pozdrowieniem. Tutaj można było zaobserwować prostotę życia zatrzymaną w odległym czasie. Dla nas Europejczyków jakże nieznaną. Plecione z bambusów domki to standard mieszkalny dla lokalnej społeczności. Koguty jak posągowe figury stoją na wysokich palach wiedząc, że nie uda im się pofrunąć za wolnością. Każdy ma przywiązany do łapy długi sznurek, który pozwala mu poruszać się na bardzo ograniczonej przestrzeni. Przy domach pasą się świnie, biegają kaczki i inne boże zwierzęta. Poczułam się trochę jak na wsi u mojej rodziny. Gdzie cała armia zwierząt przechadza się po podwórkowym królestwie. Nagle z góry zbiegła wataha psów. Przestraszyłam się trochę, ale to pupile Jen postanowili radośnie przywitać swoją panią.

dom-jen-droga-pieski

Dotarliśmy na miejsce. Skromny pleciony domek otoczony był rajską zielenią. Z jednej strony ciągnęły się pola palm kokosowych, a z drugiej można było zobaczyć gęstą dżunglę. Jen zaprosiła mnie do środka i poczęstowała mlekiem kokosowym prosto z kokosa. W środku znajdowały się dwie małe izby. Co zwróciło moją szczególną uwagę to bardzo dużo rattanowych ławek i krzeseł. To one dominowały na tej małej mieszkalnej przestrzeni. Zapytałam Jen dlaczego ma aż tyle miejsc do siedzenia. Powiedziała, że tutaj często spotykają się z rodziną, sąsiadami i rozmawiają. Wtedy pomyślałam o tradycji spotkań w Polsce. O tym jak bardzo nie lubimy niezapowiedzianych wizyt i jak rzadko w tym konsumpcyjnym pędzie mamy czas dla drugiego człowieka. W mistrzowsko posprzątanych pokojach stoi dumnie stół z krzesłami często pełniąc funkcje muzealnej ekspozycji. A Filipińczycy bardzo celebrują spotkania z rodziną, przyjaciółmi i sąsiadami.

Nawet podczas tej krótkiej wizyty dołączyła do nas sąsiadka. To nic, że nie rozumiała o czym rozmawiamy. Bardzo cieszyła się, że może z nami spędzić ten czas i zaspokoić swoją ciekawość.

Na koniec w podziękowaniu za wizytę chciałam zostawić Jen upominek w postaci bransoletki i kieliszków do wódki sygnowanych symbolami naszego kraju. Miała je przekazać swojemu bratu. Popłakała się ze wzruszenia i nie chciała tego przyjąć. Mówiła, że ona jeszcze w życiu nic nie dostała. Zasugerowała mi jednocześnie, że mam dać tę bransoletkę mojej ukochanej koleżance. Myślałam, że serce mi pęknie ze wzruszenia. Ostatecznie udało mi się ją przekonać, a łzy zamienić na uśmiech. 🙂

Lokalna wycieczka po Sipalay

To była istna uczta w poznawaniu smaków filipińskiej kultury. Wybrałam się z Jen z jej wioski o nazwie Barangay do oddalonego o 3km Sipalay. Naszym środkiem lokomocji był tricykle czyli motorek z boczną przyczepką, która zazwyczaj zbudowana jest z kilku metalowych prętów i podłogi.

Bywają też takie eleganckie, kolorowe, a w nocy świecące. Takim przemieszczałam się po zatłoczonych ulicach Xian w Chinach. Kierowcą zaś była muzułmańska dziewczyna, która z wielką brawurą jechała na zatłoczonej jezdni. Już na samo wspomnienie przechodzą mi ciarki po plecach i dziwię się, że jeszcze chadzam po tej ziemi, a Wy możecie o tym czytać. 🙂 Wracając jednak to tricykle na Filipinach. Tutaj jest to najpopularniejszy środek lokomocji. W przyczepce mogą jechać nawet 3-4 osoby oraz dwie na motorze. Na własne oczy widziałam jak taki tricykle wiózł nawet 15 osób. Nie pytajcie jak to możliwe. 😉

Przejażdżka takim pojazdem jest nawet zabawna. Jechaliśmy wzdłuż linii brzegowej morza podziwiając piękne widoki. Rzeźki wiatr rozwiewał nasze włosy i chłodził twarze. To była taka naturalna klimatyzacja. W drodze do Sipalay Jen pokazała mi dwa piękne punkty widokowe. „Paradise” i „La Isla Bonita”. Widoki były iście baśniowe. Na spokojnej wodzie koczowały małe rajskie wysepki przepełnione bujną zielenią. Było ich naprawę dużo. W oddali płynął samotnie trimaran z wiosłującym na stojąco Filipińczykiem. Głucha cisza i egzotyczne drzewa stojące w dali w kilku rzędach. To wszystko kreowało mistyczny klimat spokoju i błogości. Tam się czułam się jak w baśniowym kadrze.

IMG_6732

La Isla Bonita to wysepka z kolejnym pięknym widokiem. Tutaj dodatkową atrakcją był ruchomy most zbudowany z wąskich deseczek, a poręcze utkane zostały z grubego sznura. Przeprawa przez taki most daje dużo emocji i radości. Po drugiej stronie znajdują się drewniane altanki na wodzie, w których można ochłodzić emocje po przeprawie przez most.

Powiedziałam „Do zobaczenia” a nie „żegnaj”

Wycieczkę z Jen zakończyłam delektując się lokalnym jedzeniem. Potem zrobiło się smutno bo przyszła pora na pożegnanie. Nasz kierowca z tricykle’a zawiózł nas pod bramę resortu. Tam pożegnałyśmy się czułym uściskiem. Miała łzy w oczach. Mi było bardzo smutno opuszczać to miejsce i żegnać się z nią. Powiedziałam „See You soon”. Wtedy poczułam, że my się jeszcze spotkamy, że nasza przygoda dopiero się zaczęła. Nie wiem czy to było życzeniowe myślenie czy intuicja. Jedno wiedziałam na pewno, że dane mi było przeżyć ciekawą przygodę z cudowną osobą. Teraz mogę Wam zdradzić, że moje marzenie się spełniło. Bo za pół roku pojechałam do Jen (2.06.2016). A już za dwa tygodnie (11 czerwca2017r) wybieram się do nie ponownie. Bo morał z tego jest taki, że dwie podobne dusze zamieszkujące nawet oddzielne słońca, odnajdą się wszędzie, nawet na końcu świata :-).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *