Filipiny – poznawanie kultury cz. I.

13418789_1120996914638069_1364161468299150876_n

Azjatycka kultura nasycona smakiem i zapachem orientu zachęca do odwiedzin Filipin. Odmienne potrawy, targ pachnący egzotyką, lokalny sklep zadziwiający swoją kreatywnością i niedzielna msza św. z ukłonem witająca swoich wiernych. Zapraszam na wycieczkę po słonecznym Sipalay’u na Filipinach .

Poznawanie lokalnych smaków

Jen była moją towarzyszką każdego dnia. Dzięki niej mogłam poznać jak żyją ludzie w okolic, poznać ich i integrować się z nimi. Prawie codziennie zamawiałyśmy naszą taksówkę (motor lub tricykle) i jechałyśmy na podbój Sipalay. Miałam tam swoje ulubione miejsce z jedzeniem z grilla. Wszystko było takie świeże i pachnące. Do dziś pamiętam soczyste szaszłyki albo przypieczone udka kurczaka. W połączeniu z lokalnym piwem San Mig Light smakowało to wyśmienicie. Często też zamawiałam na wynos te soczyste w smaku pyszności.

Potraw kosztowałam też w innych miejscach, aby móc doświadczyć wielu smaków. Biznes z lokalnym jedzeniem zajmował nawet dwa rzędy na lokalnym targu. Wystawiane były tam wielkie gary z parującą z gorąca strawą albo grille, z których unosił się nęcący nozdrza zapach. Na grillu smażone były różne rzeczy: miękkie kawałki mięsa, główki kurczaka, uszy i ogonki świńskie, a także owoce. Kiedyś zapragnęłam skosztować okrągłych kuleczek mięsnych w panierce. W trakcie ich degustacji byłam trochę zdziwiona zgrzytaniem moich zębów. Zamiast mięsa czułam pękające chrząstki. Na początku myślałam, że może panierka jest tak bardzo chrupiąca. Zapytałam okoliczne dzieci co ja aktualnie konsumuję i dowiedziałam się, że głowy kurczaka. „Z oczami i dziobem też?” dodałam pospiesznie. Otrzymując potwierdzenie automatycznie wyplułam lokalny przysmak. Tym samym wywołałam salwę śmiechu, szczególnie u dzieci. 🙂

13432374_1114537315284029_8287489330927482024_n

Jak się okazało przysmak ten nie jest taki straszny bo wielkim rarytasem i narodową dumą jest tzw. balut. Jest to jajo kacze z zarodkiem pisklęcia w środku (nawet 21 dniowym!). Wówczas pomyślałam, że trzeba chyba mieć dużo w sobie determinacji, aby delektować się tym zapewne ekscentrycznym smakiem. Podobno kobietom sugeruje się spożywać te już bardziej rozwinięte zarodki.

Czy zmienię zdanie w tej kwestii? Kto wie, być może nastąpi taki dzień. Najbardziej zaś skłania mnie do tego kroku fakt, że balutowi przypisuje się właściwości afrodyzjaka 😉

Kameralny sklepik cioci Jen

Jeśli ktoś prowadzi ogólnobranżowy sklepik i nie wie jak zająć się optymalną ekspozycją towaru, powinien przyjrzeć się jak to robią Filipińczycy. Zapewne zadziwią Was pomysłowością i są dowodem na to, że żadne miejsce nie pozostanie bez  zagospodarowania.

w-sklepie

Sklep należy do cioci Jen z Kanady, a prowadzą go inni krewni. Towar znajduje się dosłownie wszędzie. Półki uginają się od różnych smaków słodyczy. Ilość ich jest naprawdę imponująca. Chipsy i inne chrupiące przysmaki wiszą na długich sznurach, których koniec zaczepiony jest w suficie. Nawet pod nim znajdują się kolejne tasiemki i półeczki do których dostęp jest ograniczony. Schylając się trzeba uważać, bo możesz przez przypadek dostać mydełkiem w głowę. Strategia rozmieszczania artykułów chemicznych działa na podobnej zasadzie, czyli dużo produktów znajduje się na długich taśmach, które frywolnie bujają się. Sklep jest trochę jak labirynt, nie wiesz którą drogą wodzić wzrokiem, aby dotrzeć do celu. Tutaj działa optimum zagospodarowania dostępnej przestrzeni zaś w Polsce kierujemy się merchandisingiem czyli psychologicznym aspektem prezentacji towaru. W tym rodzinnym sklepiku nie trzeba pełzać po ziemi, aby znaleźć najprostsze w formie słodycze takie jak: herbatniki czy paluszki. U nas w Polsce z racji niskiej ceny niestety tak jest. Chyba łatwo się domyśleć, że zakupy w tym lokalnym sklepie filipińskim możemy zrobić bardzo tanio. Ceny dostosowane są do poziomu średnich dochodów Filipińczyków, a one nie są duże.

Robiąc tam zakupy miałam wrażenie, że wykupuję połowę sklepu. Kierowca tricykle’a był maksymalnie zapakowany. Te wszystkie rzeczy wynosiłam w kartonach, bo potrzebowałabym na to chyba 100 siatek. Zapytacie po co mi było tyle rzeczy. Dużo do zabrania do Polski w celach degustacji, ale też potrzebowałam je do bieżącego życia. Niektóre rzeczy sprezentowałam rodzinie Jen. Kwota jaką wówczas zapłaciłam wyniosła ok. 1400 PHP (peso filipińskie) czyli 100 zł. U nas myślę, że zapłaciłabym ok. 8 razy więcej.

A wiecie co było najbardziej smaczne pośród tych wielkich zakupów? Tak słodycze są tam pyszne jednak moje kubki smakowe zapamiętały zapach i smak rumu. Ten trunek jest tam bardzo powszechny, ogólnodostępny, a przede wszystkim bardzo tani. Półlitrową butelkę możesz już kupić za 7 zł. Zawartość alkoholu w rumie wynosi tam 45% albo ponad 80%. Ten drugi jest również smaczny i nie czuć w nim tylko spirytusu. Najpopularniejszy rum to Tanduay.

Egzotyczny targ

Ktoś powie targ jest wszędzie taki sam. Jeśli chodzi o dostępność do większości owoców i warzyw to tak. Ale istnieją rzeczy, których nie spotkamy na naszym rynku. Z pewnością są nimi wielkie ryby. To gigantyczne tuńczyki zarzucają swój ciężar na drewnianych stołach obok zaś stoi stróż z wachlarzem i odpędza muchy. Wielkość tuńczyków jest imponująca do tego stopnia, że ktoś zapytał mnie kiedyś czy to jest rekin.

13428601_1115423305195430_6048273704581332390_n

Na targowych stołach wysypywane są góry suszonych ryb. Ich wybór jest imponujący. Od mniejszych przypominających szprotki pod wielkie kawałki smakowitego tuńczyka.

Moją uwagę na targu zwróciły czarne muszle, które mają kształt stożków. Póki co nie dane mi było ich skosztować. Może teraz się uda bo Jen obiecałam przygotować dla mnie ten regionalny rarytas. 🙂

Niedzielna msza św.

Filipiny to bastion religii chrześcijańskiej na kontynencie azjatyckim bo aż ok. 85% Filipińczyków to katolicy, dlatego z wielką przyjemnością wybrałam się z Jen do lokalnego kościoła.

13423780_1115921588478935_8250105846944303059_n

Pierwszymi rzeczami, które wprowadziły mnie we wspaniały nastrój była wielka serdeczność i otwartość, którą wykazali wobec mnie mieszkańcy okolic Sipalay dokładnie Barangay 4. Wszyscy uśmiechali się do mnie witając ciepłym „hi” lub „good morning”. Podczas swoich refleksyjnych wypowiedzi (nasze kazanie) mieszkańcy witali mnie serdecznym pozdrowieniem na forum lokalnej społeczności. To było niesamowite. Takie ciepłe i niezwykle przyjemne. Zaraz pomyślałam sobie jak jest u nas kiedy to przybysz z innego kraju pojawia się na mszy Św. Jeśli jest to w małej miejscowości to może czuć się jakby przyleciał z odległej planety. 😉

Największym dla mnie zaskoczeniem była obecność zwierząt a dokładnie psów na mszy. Wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi i w myśl tej zasady funkcjonują tutaj te reguły. Dzieci ze znaną tylko sobie frywolnością krzątają się po kościele słodko upominając się o kolejnego lizaka lub cukierka. Jeśli dorośli przychodzą na mszę z dziećmi to także z wieloma paczkami słodyczy.

Różnice pomiędzy mszą św. tutaj a u nas są takie, że podczas wypowiadanych słów „przekażcie sobie znak pokoju” wszyscy serdecznie się uściskają. Podczas śpiewania niektórych psalmów trzymają się za ręce wznosząc je w górę jakby do niebios. Komunia św. podawana jest do rąk, a ofiarę na kościół wkłada się do osobistych dzienniczków. Każda rodzina posiada własny, który jest podpisany. Właśnie dowiedziałam się, że wszystkie niedzielne kolekty przeznaczone są dla ofiar poszkodowanych przez tajfuny. Gdybym to wiedziała wcześniej z pewnością moja ofiara byłaby bardziej hojna.

A odnośnie piesków to na pewno podbijają one statystyki niedzielnych mszy. 😉 Dzięki ich obecności dzisiaj było 6 dusz więcej. A prawda jest taka, że uwielbiają one tutaj przebywać ponieważ mogą schłodzić się przy wentylatorach i chcą być blisko swojego pana lub pani. Bo nie wiem czy wiecie, ale tutaj istnieje prawdziwa przyjaźń w relacji człowiek – zwierze. Nie dajcie zwieść się obiegowym opiniom, że na Filipinach psy mają swój żywot jedynie w celach konsumpcyjnych. Owszem istnieją tego typu procedery, ale nielegalnie.

Mieszkańcy Barangay choć sami nie są zamożni to dbają o wyposażenie kościoła. Nawet Jen ma tutaj swój osobisty wkład ponieważ kupiła do kościoła dużą cementową figurę Matki Bożej Fatimskiej zaś jej babcia nabyła figurę z drewna. U nas w Polsce mieszkańcy czynią podobne dobre uczynki. A czasami chcąc pozostać w umysłach wielu pokoleń sponsorują kościelne witraże, które są sygnowane ich nazwiskiem.

Z mszy św nic nie zrozumiałam ponieważ była odprawiana w języku filipińskim. Jen czasami była moją tłumaczką. Zapytałam samą siebie czy to miało znaczenie? Chyba nie, bo czułam się w tej małej społeczności bardzo swobodnie i dobrze. 🙂

W następnej części opiszę:

– Spotkanie z rodziną Jen

Miejsce, gdzie śpią na wieki bliskie dusze

– Pływanie na trimaranach do sąsiednich wiosek

One comment to “Filipiny – poznawanie kultury cz. I.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *